niedziela, 2 czerwca 2013

Psychologiczne abecadło.


Programy nauczania na kierunkach lekarskim, farmacji, pielęgniarstwie, fizjoterapii zawierają mniej lub więcej godzin przeznaczonych na przedmioty typu etyka, psychologia, socjologia. Niestety większość z tych, które odbyłem, nie spełniła moich oczekiwań.  Problem jest w małej ilości godzin? Nie,  nie tylko. Może kadra nauczycielska jest do wymiany? Nie. Na początku myślałem, że moje rozczarowanie  jest ściśle subiektywne i tylko  mnie coś przeszkadzało. Z czasem okazało się, że nie jestem w tym sam i moi koledzy i koleżanki mają podobne odczucia.  Irytuje nas, że w trakcie czasu przeznaczonego na te zajęcia zajmujemy się definicją patologii społecznej, nazywaniem emocji, rozpatrywaniem układu limbicznego u konia, rozważaniem zdarzeń  z naszego życia.  Na każdym z tych przedmiotów próbowaliśmy uzyskać najprostsze nawet wytyczne  co do sytuacji jakie czekają nas w naszej pracy. Nie udało się. Winne są tu programy nauczania. Nauczyciele muszą się wywiązać z narzuconych planów, nie mają czasu na sprawy spoza zakresu wykładów/seminariów. Jeszcze większym winowajcą jest jakiś dziwny strach przed wzięciem na siebie odpowiedzialności za udzielone nam rady. Często w tym momencie pada hasło „ To są studia, musicie się sami nauczyć.” Więc co, resuscytacji krążeniowo-oddechowej, wkłuć dożylnych, szwów,  są nas wstanie nauczyć asystenci czy opiekunowie na praktykach , ale powiedzieć nam żebyśmy nie stosowali do rozhisteryzowanego  pacjenta zwrotu „Niech się Pan nie denerwuje, niech się Pan w końcu uspokoi!” już nie.  Czyli znowu rola katedr i zakładów ogranicza się do podania spisu literatury!? Tak, zadanie szczególnie trudne, bo, albo wybiera się własny uczelniany skrypt, albo utarty zagraniczny podręcznik, albo wszystko na raz tworząc  dwustronicowe listy. Śmiało można powiedzieć, że jestem mocno niesprawiedliwy, że koloryzuje i bardzo przesadzam. Oczywiście, nie wszyscy tacy są, nie zawsze tak jest. Używam dosyć mocnych, przekoloryzowanych  porównań żeby zobrazować moją frustracje. Nie prosiliśmy o stworzenie algorytmów postępowań dla całej UE, chcieliśmy podstaw, prostych wskazówek. Zbywano nas w różny sposób. Więc jak nie chciała przyjść góra, to wiadomo, Mahomet. Możliwe, że posiadanie sprzętu będzie wystarczającym impulsem i zachęcę niektórych pracowników  do stworzenia „psychologicznego wideo-elementarza dla lekarza”. Jeśli nie, zrobię to z pomocą studentów.

                 Często jest, że uczniowie i studenci migają się od nauki, najczęściej od tego co nie potrzebne. My jesteśmy świadomi tego, że jest nam to bardzo potrzebne, niezbędne by  mieć możliwość prawidłowego wykonywania przyszłego zawodu. Chcemy się tego uczyć, a to już musi coś znaczyć. Zajęcia kliniczne na III roku dosadnie to nam pokazały. Na sale chorych wchodziliśmy bez zielonego pojęcia jak właściwie mamy się zachować w stosunku do pacjentów, na co możemy sobie pozwolić, czy możemy badać bez pytania, czy za każdym razem musimy się starać o pozwolenie. Wydaje się, że to prozaiczne problemy, ale skutecznie wprowadzają zamieszanie i niepewność wśród młodych lekarzy, pielęgniarek, fizjoterapeutów. Wyobraźcie sobie zatem jak trudne jest potem nauczenie się odpowiednich zachowań kiedy nie ma asystentów i kolegów z grupy, a zostajemy sam na sam z pacjentem. To potrzeba idąca od nas – studentów – dla polepszenia naszego kształcenia, ale z drugiej strony tego medalu są potrzeby pacjentów i organizacji związanych z służbą zdrowia. O jednak tym w innym poście.

Służba Zdrowia => biznes.


          „Żyjemy w historycznych czasach”. Cóż za patetyczność, jakże bohatersko to brzmi. „Czujemy, że rzeczywiście jesteśmy częścią wielkich zmian.” Ehh… Każdy z naszych pradziadów mógł powiedzieć, że żył w historycznych czasach. Teraz? Co za historyczne czasy mamy? Bonaparte, Piłsudzki, II wojna światowa, okrągły stół, zamach na WTC, to były historyczne czasy.  Odłóżmy jednak sarkazm na bok.
Może i nie są to zmiany na światową skale, ale w Polsce stanęliśmy na progu nowego okresu lecznictwa. System ochrony zdrowia funkcjonujący od lat 90 z większymi lub mniejszymi zmianami przejadł się, zestarzał, zgnił ze starości – krótko mówiąc: „pałka się przegła”. Jesteśmy w takim miejscu, że czas najwyższy na zmiany i właściwie pewne próby są podejmowane. Zmiany zasad specjalizacji lekarskich,  skrócenie o rok długości studiów, modyfikacje ustawy o Państwowym Egzaminie Lekarskim, przymiarki do szkolenia ratowników rodem z USA – różne pomysły, różne cel, różne wreszcie wykonanie.

                Działania rządu i organizacji publicznych to jednak w dużej części odpowiedź na  zaistniałą sytuacje, a nie prewencja w czystej formie. Narzekanie na długie kolejki, a przy tym błyskawiczne tempo wizyt, na brak profesjonalizmu działania służb ratowniczych, na brak kultury wśród lekarzy, an drogie leki, słyszymy wszędzie, a media wiedzą, że należy tą kurę znoszącą złote jajka dokarmiać plotkami i wyciągnietymi z kontekstu wypowiedziami. Społeczeństwo zaczyna zmieniać podejście do lekarzy, do Służby Zdrowia ogólnie mówiąc. Niegdyś lekarz w swej pozycji był niczym ojciec. Pacjent-dziecko przychodził do niego by wysłuchać co ma do powiedzenia, przyjąć opieprz i zastosować się do zakazu. Dziś jak dzieci, pacjenci się bardzo rozbestwili. Gwoździem do trumny starego systemu jest ogólnoświatowe lokowanie służby zdrowia w segmencie usług. Idąc dalej drogą, której jesteśmy, doczekam się czasów, kiedy facetowi, który przychodzi do mnie z dusznościami i zwiększoną męczliwością, nie będę mógł powiedzieć chłopie dusisz się bo masz 70 kilo nadwagi. Będę zmuszony przyznać, że pewnie ma takie geny, że to nie jego wina i przepisać refundowane wziewy. Dlaczego zmuszony? Bo pewnie wynagrodzenie będzie wtedy otrzymywał lekarz, który pomógł i został wyznaczony przez klienta-pacjenta. Dodatkowo jeśli ustawa o wolnym zawodzie obejmie też lekarzy, to ja nie chcę, żyć na tej planecie… To wszystko zaczyna się już teraz. Doktor Google ma wszystkie diagnozy w bazie danych. Zobaczcie sami, że już chodzicie do lekarza chorobą, którą sobie rozpoznaliście, a lekarz ma tylko to potwierdzić. Wodę z mózgu robię też laboratoria oferujące różne badania genetyczne. Dobrym przykładem jest tu wspomniana otyłość. Jeśli dziecko ma genotyp predysponujący do nadwagi, to znaczy to, że ma usiąść na kanapie i żreć chipsy, bo i tak będzie grube? Nie, tak wynik badania ma jeszcze bardziej zmobilizować do ruchu, do przestrzegania diety.

                Mało jest chorób, które jesteśmy w stanie wyleczyć w 100%. Przerażającą większość zaleczamy, łagodzimy skutki, hamujemy postęp. Wiele tu zależy od chorego, który musi przestrzegać zaleceń. My jednak nie chcemy być leczeni lecz wyleczeni, najlepiej jedną kolorową pigułką. Tego żądamy od lekarzy, a nie by nam zalecił pół godziny biegania dziennie lub rzucenie palenia. Po to się przecież uczył za moje podatki, żeby wiedział co mi przepisać. Po to też wykształciliśmy prawników, żeby teraz pilnowali konowałów by ci, nie robili przekrętów i nie mylili się w diagnozach. Tak, od tego jest prokuratura i sądy, ale nie jest normą by lekarz spędzał więcej czasu na tłumaczeniu się przed adwokatem niż na sali operacyjnej. Zapanowała swoista moda na pozywanie za wszystko lekarzy. Nie chcę tu bronić kolegów po fachu, bo sam bym paru skazał na kamieniołomy, ale jeśli sytuacja zmusza nas do uczenia się jak należy bronić się przed stworzeniem okazji dla pozwu, a nie tego jak należy odpowiednio prowadzić terapie, to nie jest to napawająca optymizmem sytuacja. Przez całą nagonkę w którą włączają się mocno media, pacjenci nie dopuszczają myśli, że operacja mogła się po prostu nie udać, że ujawnić się okoliczności nie znane wcześniej lub zatajone przez chorego. Nie rozumieją, że powikłania są wpisane codzienność zabiegów, że to nie jest błąd chirurga, a natura danego ciała, że ma tendencję do tworzenia zrostów. Ciężko przy tym wytłumaczyć, że nie ma możliwości sprawdzenia czy akurat na ten antybiotyk jest pacjent uczulony inaczej niż przy jego pierwszym podaniu. Wiedza społeczeństwa rośnie, jednak nie w tym kierunku co trzeba. Powinniśmy patrzeć w tym względzie na północ. Posłużę się gównianym przykładem. W Skandynawii jest wiele toalet z sedesami z „półką” po to by potomek wikingów mógł obejrzeć swoje arcydzieło wykonane jelitami. Jeśli zdarza się niepokojąco, nieprawidłowo wyglądający stolec Norweg zgłasza się do swojego lekarz i informuje o tym. Informuje, a nie przybiega z krzykiem: Panie doktorze mam raka! Ratuj pan! Odetnijmy się zacofańczego stereotypu baby przychodzącej do lekarza i mówiącej, że wnuczka Paciaciakowej mówiła, że jej szwagrowa miała chłopaka, którego siostra cioteczna widziała u koleżanki takiego pieprzyka i ja na pewno mam takiego czernioka.

                Nie piszę tego przez wzgląd, że moja doktorska pozycja upadnie ta nisko, że nie będzie mi wypadało mówić przechodniom dzień dobry. Idąc zarysowanym przeze mnie torem wjedziemy w pułapkę, w której nie będzie żadnej  profilaktyki, wszystko da się wytłumaczyć badaniem genetycznym, a pacjent zrówna się z klientem w markecie i będzie szukał wizyty w gabinecie w promocji. Zaleje nas w tedy fala już trudnych to powstrzymania chorób cywilizacyjnych, wydawać będziemy krocie na leczenie, którego pacjent chce, a nie którego pacjent potrzebuje. Stąd moje chęć wrócenia medycynie choć małej części ducha ubiegłych lat.


PS. W mojej wizji skończą się też koniaczki i bombonierki w podziękowaniach, a to wielu ucieszy:D
Polecam skecz Abelarda, jest część nawiązująca do moich rozmyślań:




Będziesz miał kasę to sobie kupisz!


              Od jakiegoś czasu przestałem liczyć tego typu komentarze. Powoli przestaje na nie zwracać uwagę i staram się nie brać tego do siebie. Mili Państwo, to trochę niesprawiedliwe mówić, że nic mi się teraz nie należy, bo w przyszłości będę zarabiał taką ilość pieniędzy, że wystarczy mi nie na 60D/650D, a 5d Mark (już pewnie wtedy) IV lub V z całym dostępnym osprzętem. „Wtedy będziesz sobie nagrywał te swoje filmiki, a nie teraz zabierasz  ewentualną wygraną tym, którzy naprawdę jej potrzebują”. W pewnym momencie zaczął rosnąć w społeczeństwie pogląd, że praca lekarza jest takim powołaniem, że właściwie można by nam wypłacać najniższą krajową, zamknąć w szpitalach jak w zakonach i zagonić do roboty.  Czyli bardziej się należy w tym momencie bilet do Tokyo dla studentów japonistyki niż mnie pieniądze na promocje zdrowia? Możemy rozpatrzeć przy tym status materialny mój i kandydata na bilet, ale nie chyba nie warto się nad tym rozwodzić, tu ta kwestia nie gra roli.

                Wracając do płac w moim przyszłym zawodzie. Zakładając prostą zasadę, która rządzi wolnym rynkiem: im więcej masz obowiązków, im bardziej masz odpowiedzialne stanowisko, im większym jesteś specjalistą w swojej dziedzinie, im lepszy pomysł; im więcej zainwestujesz tym masz szanse na  większy zysk – rozważmy słuszność lekarskich zarobków. Medycyna to jedne z najtrudniejszych studiów; na pewno najdłuższe, bo 5 letni lekarski raczej długo nie przetrwa. Dla wielu rok mniej czy więcej nie robi różnicy, ale jak pomyśleć, że potem czeka nas jeszcze 11 miesięcy stażu, kolejne przynajmniej 4 lata specjalizacji to nie jest to mały okres czasu. Możemy się jeszcze wrócić do liceum i dodać 3 lata starań i opłacania znowu jednych z najdroższych korepetycji lub kursów maturalnych. Ja miałem to szczęście mieć fenomenalne nauczycielki z chemii i biologii. W tym miejscu chciałbym im podziękować za tak dobre przygotowanie do matury – Pani Małgorzato, Pani Doroto, dziękuję. Licząc po najmniejszej linii oporu otrzymujemy 13 lat nauki =kosztów, a największy rachunek to cena nawet za 20 lat by mieć wymarzoną specjalizację i prywatny gabinet.

                Odpowiedzialność. W ręce lekarza pokładana jest największa, a właściwie niedefiniowalna wartość – ludzkie życie. Nie wielu z Was zdarzy się decydować o losie chociażby połowy ludzi w obliczu śmierci co przeciętny okulista. Mimo, że nie są to bezpośrednie decyzje, nie zawsze jest to wypadek z ciężko rannymi osobami to jest ich mnóstwo. Nie wspomnę już o braniu odpowiedzialności za jakość, komfort życia pacjentów, ilości tych sytuacji nie jestem nawet w stanie oszacować. Rodzi się Wam w myślach teraz słowo „powołanie”. Istotnie, nie każdy czuje chęć bycia lekarzem, pomimo możliwości dostania się na ten kierunek. Jednak tylu samo jest architektów, tylu samo prawników, policjantów, strażaków, którzy gdzieś na starcie dorosłości odnaleźli w sobie kierunek w jakim podążą. Czy im także za zawód z powołania mielibyśmy nie płacić?

                Pisałem już o kosztach materialnych, teraz koszta emocjonalne. Stan w jakim obecnie się znajduję mógłbym wykorzystać na zrównanie z ziemią małego miasteczka – tyle jest we mnie złości, frustracji, przygnębienia, rozgoryczenia i wszystko to gotuje się we mnie i bucha gęstą parą. Te studia zabijają w nas młodzieńczego ducha, tracimy najlepsze lata życia na naukę. Czas wolny muszę dzielić między dom, dziewczynę i namiastkę hobby, a nie wystarcza go na każdą z tych rzeczy. Jeśli brak Ci pieniędzy, to bądź pewien, że na tych studiach sobie nie dorobisz do kieszonkowego. Większość nauczycieli sprowadzi Twoje ambicje i poczucie wartości prawie do zera. Na deser Twój mózg przyjmie widok sekcji zwłok topielca; świadomość, że nie dasz rady obejść przepisów i nie wszczepisz ponadprogramowego rozrusznika. Przyjmie fetor gnijącej dłoni;  rozmowy z chorymi psychicznie pacjentami; rozmowę z młodym chłopcem umierającym na nowotwór mózgu. Przyjmie obelgi  roztrzęsionego ojca dziewczynki, którą pogryzł pies; ból po uderzeniu przez pijaczynę przywiezionego do zszycia brwi.

                Jeśli kogoś nie przekonałem, to zapraszam na mój kierunek. Przed każdym droga stoi otworem. Nie trzeba mieć rodziców lekarzy lub prawników, jestem tego przykładem. Proszę bardzo, napiszcie maturę, zdajcie egzaminy, przyjmijcie na klatę  tych wszystkich pacjentów i nie bierzcie za to pieniędzy – dajcie przykład nowemu pokoleniu lekarzy. 

niedziela, 19 maja 2013

Nie tak od razu. Nie „na cito”.



Chciałbym już na wstępnie wyjaśnić, że ewentualna wygrana nie będzie równoznaczna z pstryknięciem palcami i natychmiast pojawią się zamierzone filmiki. Po pierwsze to decyzje w zakresie modeli sprzętu, samodzielne wykonanie dodatkowych akcesoriów, dokładne zapoznanie się z urządzeniami. Pewien zasób wiedzy i umiejętności w kwestii filmowania mam, jednak wolałbym je doszlifować i pierwsze produkcje wypuścić już na odpowiednio wysokim poziomie. Więc po pierwsze kwestie techniczne.

                Ważniejszym i zajmującym o wiele więcej czasu jest aspekt teoretyczno-merytoryczny. Wideo-poradniki obejmujące medycynę od jej psychologicznej strony będą w większości oparte  o wiedzę doświadczonych w swojej pracy psychologów, pracowników społecznych, lekarzy. Ja ze swojej strony mógłbym wiele opowiedzieć o kontaktach z pacjentami. Miałem sporo ciekawych sytuacji. W głównej mierze  właśnie moje własne  przeżycia inspirują mnie do zajęcia się podobnymi problemami. Nie mniej nie jestem specjalistą od psychologii klinicznej i nie mam kompetencji by ferować poradami i wytycznymi odnośnie postępowania z pacjentami. Na szczęście trafiłem podczas zajęć na osoby, które nie dość, że są fachowcami w swoich dziedzinach to zgodziły się współpracować ze mną kiedy już zdobędę odpowiednie fundusze. Przy wstępnych rozmowach utworzył się zarys zespołu, sztabu, który mógłby trzymać piecze nad poziomem merytorycznym moich produkcji. Omówienie pomysłów, poprawianie tekstów, dopracowanie scenariuszy i ponowne konsultacje zajmują sporo czasu. Na hop-siup lub w pośpiechu  to się pchły łapie jak mówi moja mama. Na szybko zazwyczaj nie znaczy dobrze, z utrzymaniem jakości. Stąd nie chce przysłowiowej fuszerki (choć polecam sprawdzić co znaczy  sowo fuszer) w moich mini-produkcjach.

                Kolejna sprawa to video –prezentacje tłumaczące medyczne zagadnienie. Marzy mi się, by 
choćby mała część wykładów czy seminariów prowadzona w ramach planowych zajęć na danym roku była sfilmowana i udostępniona w ramach e-learningu. Do tego filmiki ogólnodostępne, dla wszystkich zainteresowanych medycyną. W tych kwestiach to dopiero będzie roboty. Pozwolenia od: kanclerzy, rektorów, prorektorów, dziekanów, prodziekanów, kierowników katedr, dyrektorów szpitali, dyrektorów placówek, ochrony i innych. Zgody od: pacjentów, lekarzy, studentów, rodziny, wydawnictw. MNÓSTWO TEGO!!! Mały przedsmak miałem przy kręceniu filmiku promocyjnego. Szczęśliwie większość osób była przychylna mojemu pomysłowi i nie potrzebne były długie przekonywania. Trudnością było formalne zwracanie się w mailach, urzędowy styl pism, zwięzłe tłumaczenie mojego pomysłu bez używania profesjonalnego jak i kolokwialnego słownictwa. Co prawda radze sobie z tym nieźle, ale co wysiłku i czasu mnie to kosztowało to sam Pan Bóg wie;)

                Jak widać nie obejdzie się bez aktualności powiedzenia „Nie od razu Rzym zbudowano.”. Proszę więc nie wieszajcie na mnie psów jak filmików nie będzie do października i  nie mówcie, że wziąłem kasę i przepiłem w Mielnie:D

Przecież jakoś już to nagrałeś!!



Dobrze, przyznaje się. Mam siedem takich aparatów, kilkanaście obiektywów i dwa glidecam’y. Potrzebuje pięciu tysięcy złotych na kolejny do kolekcji. Poważnie… W realizacji filmiku brały udział trzy lustrzanki. Dwie ze Szczecina, jedna z Poznania. Poprosiłem znajomego fotografa by wziął udział i nagrał tą średniowieczną część. Przypadkowo na miejscu była też inna ekipa i tak dla własnej wprawy zrealizowali ze mną kilka ujęć. Prawdziwa batalia rozpoczęła się kiedy trzeba było zgrać mój plan zajęć, właścicielkę trzeciego aparatu – Anię oraz sporo innych osób, pozwoleń, sprzętu itp. Ktoś powie, że wystarczająca ilość samozaparcia wystarczyłaby do zrealizowania filmowych planów, tak jak zrobiłem filmik. Nie miałbym sumienia wielokrotnie obciążać zobowiązaniami takiej rzeszy osób. Bartek od statywu, Ania od aparatu, Jonasz nie pożyczy, ale może przyjść  z dyktafonem i nagrać dźwięk. Hmm… a jak zepsuje przypadkowo statyw, to koszta są, a pożyczać trzeba dalej. Zorganizowanie występujących osób i dostosowanie ich do pory dnia, czy godzin otwarcia placówki, w której będziemy nagrywać. Duże, bardzo duże przedsięwzięcie logistyczne. Tak, pełnometrażowy film to całe miesiące takiej pracy. Problem tkwi w tym i tym różni mnie od wielkich wytwórni, że nie przewiduje gaży jak z Hollywood. Mało tego, nie przewiduje żadnych wynagrodzeń - w sensie zysku w walucie PLN. Chciałbym wszystkie możliwe działania oprzeć o wolontariat lub wymianę przysługi za przysługę. Im mniej pośredników tym łatwiej „spiąć do kupy”  całe przedsięwzięcie. Operator, prezenter, oświetleniowiec, scenarzysta, dźwiękowiec  i montażysta w jednej osobie to możliwość reagowania na niespodziewaną możliwość wywiadu z pacjentem, w ostatniej chwili uzyskaną akredytacje na konferencje i setki innych nieprzewidzianych zdarzeń.

Jeszcze trudniej wygląda to w przypadku medycyny średniowiecznej. Atrakcyjności, która ma władać tymi filmikami, nie uzyskam nagrywając każdy odcinek w tym samym miejscu, w studio na zielonym ekranie czy salce seminaryjnej. W miarę finansowych i czasowych możliwości chciałbym realizować z zdjęcia tak, by oprócz medycznych tematów, pokazać zamki, grodziska, ciekawych rekonstruktorów, miejsca wykopalisk itp. Nie wszystkie rekonstrukcje jestem w stanie wykonać sam, jest wielu specjalistów w swoich wąskich dziedzinach, część półproduktów jest bardzo droga. Zatem w myśl powiedzenia o Mahomecie i górze, ja będąc tym drugim będę zmuszony odbyć od czasu do czasu krótką podróż. Nasuwa mi się przy tym porównanie do Roberta Makłowicza lub Karola Okrasy i rzeczywiście podobnie by to wyglądało, nie pomijając uciechy i satysfakcji jaką maja z swoich programów. Teraz przypomnijmy sobie Jonasza, Anię, Bartka, których musiałbym ze sobą zabrać. Wyższe koszta, więcej osób do okiełznania, więcej czasu potrzebnego na organizacje. Niestety nie da się prowadzić gabinetu ginekologicznego pożyczając aparat usg, studio fotograficznego pożyczając aparat, firmy budowlanej bez własnej betoniarki.  W tej materii nie bardzo można coś zmienić. Oczywiście jest obecnie sporo wypożyczalni sprzętu audio-video, jednak co nie sprowadzi się do posiadanego wyposażenia, to sprowadzi się do pieniędzy na ten cel potrzebnych. Koło się zamyka. Nie wspominając większych kosztach takiej pracy to musimy się dodatkowo ograniczać w ramach czasookresów  jakie ustala wypożyczalnia.

                 Chciało by się powiedzieć: „I tak źle, i tak nie dobrze.” Wobec tego, żeby spełnić swoje marzenie nie pozostaje mi nic jak wygrać dzięki Waszym głosom te pieniądze, zdecydować o modelach sprzętu i zawołać: „Kamera. Akcja!!!!”

poniedziałek, 25 marca 2013

Co w ogóle o medycynie średniowiecznej wiem?



Jest to dobre pytanie, które również sam sobie zadałem jakiś czas temu. Myślałem wówczas, że dużo wiem o medycynie okresu średniowiecza. Sądziłem, że ta wiedza pozwoli mi na swobodne prowadzenie bloga o tej tematyce, na czynny udział w dyskusjach podczas sympozjów, a w niedługim czasie ukażą się w naukowej prasie moje publikacje. Nic bardziej mylnego. Im dalej w przysłowiowy las, tym co raz marniejsze okazywały się podstawy moich wiadomości. Podręczniki poświęcone historii medycyny traktuj marginalnie i pobieżnie mój ulubiony okres. Książki te w większości oparte są na wielokrotnie powielanych i pochodzących sprzed kilkudziesięciu lat opracowaniach tekstów źródłowych; najczęściej zagranicznych autorów. Raz popełniony błąd czy niezgodność zostaje powielana i utrwala się w powszechnym przekonaniach, poglądach. Problem ten dotyczy wielu zagadnień i problemów spotykanych w rekonstrukcji. Na przykład opieramy się na pewnych pozycjach przy szyciu strojów. Nagle pojawia się wypowiedź na forum zawierająca zdjęcie nowego znaleziska, ale zupełnie wyrwane z kontekstu. Dotychczasowy pogląd na ubiory chwieje się w  posadach. Mylił się autor książki, źle przeanalizował eksponaty czy teksty źródłowe? Mylą się forumowicze, traktując wyjątek jako regułę lub zbytnio ufając swojej wiedzy? W tej sytuacji kłania się po prostu niedokładna interpretacja. Średniowiecze jest specyficzną epoką pod względem symboliki, metafor, gry znaków, kolorów, sposobów przedstawiania rzeczywistości. Brakuje nam często a za dużo

Podstawy wiedzy z zakresu patofizjologii, mikrobiologii, farmakologii, pozwalają mi na nowo zweryfikować wiadomości. Byłem w błędzie kiedy myślałem, że wystarczy tylko poszperać w Internecie, przeczesać biblioteczne zbiory i myk – artykuły same się napiszą. Wszystko rozbija się obiektywną weryfikację znalezionych danych. Kiedy zapewniamy obsługę strzelnicy na turniejach nie ma możliwości by, nie znalazł się chociaż jeden pasjonat, którego wszystko interesuje. Za przekazane mu informacje biorę odpowiedzialność. Nie mam maniery szpanowania rycerskością, wyolbrzymiania liczb, koloryzowania opowieści. Podchodzę poważnie do takich rozmów. Staram się być profesjonalistą. W aspekcie medycyny średniowiecza nie będzie inaczej. Proszę bardzo, pijawki, bańki, opioidy jako znieczulenie, rozdział lekarzy od cechów chirurgów. Kilka suchych faktów, bo teoretyzuje dużo, a co właściwie wiem, nie piszę:) Ogólnie znane fakty  interpretuje od ich medycznej, biologicznej  strony. Sztandarowy przykład: upusty krwi. Większość  uważa je za przejaw ciemnogrodu, wręcz głupoty, a to zabieg znany dużo wcześniej i stosowany długo po odkryciu Ameryki. Z ówczesnego punktu widzenia był to jak najbardziej uzasadniony zabieg. Nieznajomość antybiotykoterapii zapewniała bezkarność bakterią i co rusz chorzy zapadali na ciężkie zapalenia płuc. Upust krwi dawał poprawę samopoczucia, malał obrzęk płuc, odczucie duszności malało. Objawy wad „lewego serca” z zastojem  krwi w płucach można leczyć w podobny sposób. Ten zabieg w ostateczności stosują anestezjolodzy na . Podobnie w hemochromatozie, ale już w innym mechanizmie. Oczywiście na wszystkie "kliniczne" aspekty upustów nakładały się teorie o usuwaniu złej krwi, o  wpływie koniunkcji gwiezdnych i temu podobnych smokach. Braki w doświadczalnym wytłumaczeniu zjawisk musiano w jakiś sposób wypełnić - tu wyobraźnią. Chociaż, potem historia pokazała, że śmiałe teorie początkowo wyśmiewane, wkrótce rewolucjonizowały świat... Wspomnianej Ameryki może i nie odkryję w zakresie badań nad historią medycyny. Wystarczą mi drobne rewolucje, które pojedyncze zagadnienie pokażą w innym świetle, pomogą w jego zrozumieniu. Za punkt honoru stawiam sobie zdjęcie z średniowiecza stereotypu ciemnoty i  zacofania, chociażby w małym stopniu.

Na koniec ciekawostka, która nas – ludzi XXI wieku – czyni głupcami w stosunku do średniowiecznego społeczeństwa. Zapytajcie laryngologa lub poszukajcie informacji jak należy czyścić uszy. Pyyyk. Takie zadanie domowe.

poniedziałek, 4 marca 2013

Jestem zgorszony – RKO na golasa!



Kiedy w Sieci pojawił się SuperSexy CPR, święcił rekordy oglądalności. Oba filmiki są bardzo…  hmmm…. jednoznaczne:)Marketing reklamowy opiera się na zwiększaniu oglądalności, poczytności, popularności, czy czego tam jeszcze dusza zapragnie, co w ostatecznym rozrachunku przekłada się na pieniądze. Nic tak dobrze nie sprzedaje się jak seks. Gdzieś do tego dochodzi przemoc, władza, moda, ale reklamy zabarwione wątkami związanymi z płciowością ,najlepiej trafiają do widza/słuchacza/czytelnika. Podobnie teledyski – im więcej „golizny”, tym chętniej oglądany videoklip, często bez względu na utwór jak mu towarzyszy. Marketingiem społecznym rządzą te same prawa. Różnicą jest to, że w tym przypadku to nie pieniądze, ale pogłębianie świadomości społeczeństwa, wyrobienie pewnych nawyków, porzucenie praktyk szkodzących zdrowiu, porządkowi, bezpieczeństwu. Kampanie reklamowe atakują nas zewsząd, gdzie się nie ruszymy krzyczą w naszym kierunku bilbordy, zalewają tony ulotek, promotorzy nie dają spokojnie przejść chodnikiem. Nic dziwnego, że akcje prospołeczne sięgają po tą samą broń, by przebić się w natłoku informacji. Raz obejrzana erotyczna instrukcja Resystytacji Krążeniowo-Oddechowej zapadła pewnie lepiej w pamięć niż wałkowane na lekcjach zasady pierwszej pomocy. Oczywiście wszystkiego nie da się przekazać w tej formie, ale wystarczy, że w swoim gronie znajomych zaczniesz rozmawiać o tej reklamie  i temat ten przez chwile będzie krążył wśród społeczeństwa. Zdaję sobie sprawę z trendu jaki wyznacza co raz większą atrakcyjność przekazywania treści  orazr ozwój multimedialności przekazu.
Nie twierdzę, że poradnik do badania internistycznego będzie wyglądał w moim  wykonaniu jakby był wyjęty z pornograficznego DVD. Lekkie podbarwienie seksem tak, ale najbardziej humorem, czasem jakąś kryminalną akcją, dreszczykiem horroru, od czasu do czasu magią i fantastyką. Zasada najważniejsza: widz nie może się nudzić. Z najciekawszych nawet zagadnień można zrobić prelekcje nudną jak flaki z olejem. Wystarczy, że prelegent nie przyłoży się do przygotowania zajęć, a w ich czasie da słuchaczom do zrozumienia, że właściwie to najchętniej by nie przychodził do nich i w całej rozciągłości te zajęcia ma głęboko w nosie.

P.S.
Dr. House nie mógł być wysportowanym, dobrze zbudowanym, młodym, kulturalnym, wielce uprzejmym i wyrozumiałym lekarzem, który ze stoickim spokojem wysłuchuje wszystkich narzekań i bolączek jego kochanych pacjentów. Musi być gnojkiem, gburem, chamem, narkomanem i mieć jakąś niepełnosprawność. Jest wtedy wiarygodny, a co najważniejsze dobrze się sprzedaje. Sorry Grzesiu  – musiałem:D