poniedziałek, 25 marca 2013

Co w ogóle o medycynie średniowiecznej wiem?



Jest to dobre pytanie, które również sam sobie zadałem jakiś czas temu. Myślałem wówczas, że dużo wiem o medycynie okresu średniowiecza. Sądziłem, że ta wiedza pozwoli mi na swobodne prowadzenie bloga o tej tematyce, na czynny udział w dyskusjach podczas sympozjów, a w niedługim czasie ukażą się w naukowej prasie moje publikacje. Nic bardziej mylnego. Im dalej w przysłowiowy las, tym co raz marniejsze okazywały się podstawy moich wiadomości. Podręczniki poświęcone historii medycyny traktuj marginalnie i pobieżnie mój ulubiony okres. Książki te w większości oparte są na wielokrotnie powielanych i pochodzących sprzed kilkudziesięciu lat opracowaniach tekstów źródłowych; najczęściej zagranicznych autorów. Raz popełniony błąd czy niezgodność zostaje powielana i utrwala się w powszechnym przekonaniach, poglądach. Problem ten dotyczy wielu zagadnień i problemów spotykanych w rekonstrukcji. Na przykład opieramy się na pewnych pozycjach przy szyciu strojów. Nagle pojawia się wypowiedź na forum zawierająca zdjęcie nowego znaleziska, ale zupełnie wyrwane z kontekstu. Dotychczasowy pogląd na ubiory chwieje się w  posadach. Mylił się autor książki, źle przeanalizował eksponaty czy teksty źródłowe? Mylą się forumowicze, traktując wyjątek jako regułę lub zbytnio ufając swojej wiedzy? W tej sytuacji kłania się po prostu niedokładna interpretacja. Średniowiecze jest specyficzną epoką pod względem symboliki, metafor, gry znaków, kolorów, sposobów przedstawiania rzeczywistości. Brakuje nam często a za dużo

Podstawy wiedzy z zakresu patofizjologii, mikrobiologii, farmakologii, pozwalają mi na nowo zweryfikować wiadomości. Byłem w błędzie kiedy myślałem, że wystarczy tylko poszperać w Internecie, przeczesać biblioteczne zbiory i myk – artykuły same się napiszą. Wszystko rozbija się obiektywną weryfikację znalezionych danych. Kiedy zapewniamy obsługę strzelnicy na turniejach nie ma możliwości by, nie znalazł się chociaż jeden pasjonat, którego wszystko interesuje. Za przekazane mu informacje biorę odpowiedzialność. Nie mam maniery szpanowania rycerskością, wyolbrzymiania liczb, koloryzowania opowieści. Podchodzę poważnie do takich rozmów. Staram się być profesjonalistą. W aspekcie medycyny średniowiecza nie będzie inaczej. Proszę bardzo, pijawki, bańki, opioidy jako znieczulenie, rozdział lekarzy od cechów chirurgów. Kilka suchych faktów, bo teoretyzuje dużo, a co właściwie wiem, nie piszę:) Ogólnie znane fakty  interpretuje od ich medycznej, biologicznej  strony. Sztandarowy przykład: upusty krwi. Większość  uważa je za przejaw ciemnogrodu, wręcz głupoty, a to zabieg znany dużo wcześniej i stosowany długo po odkryciu Ameryki. Z ówczesnego punktu widzenia był to jak najbardziej uzasadniony zabieg. Nieznajomość antybiotykoterapii zapewniała bezkarność bakterią i co rusz chorzy zapadali na ciężkie zapalenia płuc. Upust krwi dawał poprawę samopoczucia, malał obrzęk płuc, odczucie duszności malało. Objawy wad „lewego serca” z zastojem  krwi w płucach można leczyć w podobny sposób. Ten zabieg w ostateczności stosują anestezjolodzy na . Podobnie w hemochromatozie, ale już w innym mechanizmie. Oczywiście na wszystkie "kliniczne" aspekty upustów nakładały się teorie o usuwaniu złej krwi, o  wpływie koniunkcji gwiezdnych i temu podobnych smokach. Braki w doświadczalnym wytłumaczeniu zjawisk musiano w jakiś sposób wypełnić - tu wyobraźnią. Chociaż, potem historia pokazała, że śmiałe teorie początkowo wyśmiewane, wkrótce rewolucjonizowały świat... Wspomnianej Ameryki może i nie odkryję w zakresie badań nad historią medycyny. Wystarczą mi drobne rewolucje, które pojedyncze zagadnienie pokażą w innym świetle, pomogą w jego zrozumieniu. Za punkt honoru stawiam sobie zdjęcie z średniowiecza stereotypu ciemnoty i  zacofania, chociażby w małym stopniu.

Na koniec ciekawostka, która nas – ludzi XXI wieku – czyni głupcami w stosunku do średniowiecznego społeczeństwa. Zapytajcie laryngologa lub poszukajcie informacji jak należy czyścić uszy. Pyyyk. Takie zadanie domowe.

poniedziałek, 4 marca 2013

Jestem zgorszony – RKO na golasa!



Kiedy w Sieci pojawił się SuperSexy CPR, święcił rekordy oglądalności. Oba filmiki są bardzo…  hmmm…. jednoznaczne:)Marketing reklamowy opiera się na zwiększaniu oglądalności, poczytności, popularności, czy czego tam jeszcze dusza zapragnie, co w ostatecznym rozrachunku przekłada się na pieniądze. Nic tak dobrze nie sprzedaje się jak seks. Gdzieś do tego dochodzi przemoc, władza, moda, ale reklamy zabarwione wątkami związanymi z płciowością ,najlepiej trafiają do widza/słuchacza/czytelnika. Podobnie teledyski – im więcej „golizny”, tym chętniej oglądany videoklip, często bez względu na utwór jak mu towarzyszy. Marketingiem społecznym rządzą te same prawa. Różnicą jest to, że w tym przypadku to nie pieniądze, ale pogłębianie świadomości społeczeństwa, wyrobienie pewnych nawyków, porzucenie praktyk szkodzących zdrowiu, porządkowi, bezpieczeństwu. Kampanie reklamowe atakują nas zewsząd, gdzie się nie ruszymy krzyczą w naszym kierunku bilbordy, zalewają tony ulotek, promotorzy nie dają spokojnie przejść chodnikiem. Nic dziwnego, że akcje prospołeczne sięgają po tą samą broń, by przebić się w natłoku informacji. Raz obejrzana erotyczna instrukcja Resystytacji Krążeniowo-Oddechowej zapadła pewnie lepiej w pamięć niż wałkowane na lekcjach zasady pierwszej pomocy. Oczywiście wszystkiego nie da się przekazać w tej formie, ale wystarczy, że w swoim gronie znajomych zaczniesz rozmawiać o tej reklamie  i temat ten przez chwile będzie krążył wśród społeczeństwa. Zdaję sobie sprawę z trendu jaki wyznacza co raz większą atrakcyjność przekazywania treści  orazr ozwój multimedialności przekazu.
Nie twierdzę, że poradnik do badania internistycznego będzie wyglądał w moim  wykonaniu jakby był wyjęty z pornograficznego DVD. Lekkie podbarwienie seksem tak, ale najbardziej humorem, czasem jakąś kryminalną akcją, dreszczykiem horroru, od czasu do czasu magią i fantastyką. Zasada najważniejsza: widz nie może się nudzić. Z najciekawszych nawet zagadnień można zrobić prelekcje nudną jak flaki z olejem. Wystarczy, że prelegent nie przyłoży się do przygotowania zajęć, a w ich czasie da słuchaczom do zrozumienia, że właściwie to najchętniej by nie przychodził do nich i w całej rozciągłości te zajęcia ma głęboko w nosie.

P.S.
Dr. House nie mógł być wysportowanym, dobrze zbudowanym, młodym, kulturalnym, wielce uprzejmym i wyrozumiałym lekarzem, który ze stoickim spokojem wysłuchuje wszystkich narzekań i bolączek jego kochanych pacjentów. Musi być gnojkiem, gburem, chamem, narkomanem i mieć jakąś niepełnosprawność. Jest wtedy wiarygodny, a co najważniejsze dobrze się sprzedaje. Sorry Grzesiu  – musiałem:D