„Żyjemy w historycznych czasach”. Cóż za patetyczność, jakże bohatersko
to brzmi. „Czujemy, że rzeczywiście jesteśmy częścią wielkich zmian.” Ehh…
Każdy z naszych pradziadów mógł powiedzieć, że żył w historycznych czasach.
Teraz? Co za historyczne czasy mamy? Bonaparte, Piłsudzki, II wojna światowa,
okrągły stół, zamach na WTC, to były historyczne czasy. Odłóżmy jednak sarkazm na bok.
Może i nie są to zmiany na światową skale, ale w Polsce stanęliśmy na
progu nowego okresu lecznictwa. System ochrony zdrowia funkcjonujący od lat 90
z większymi lub mniejszymi zmianami przejadł się, zestarzał, zgnił ze starości
– krótko mówiąc: „pałka się przegła”. Jesteśmy w takim miejscu, że czas
najwyższy na zmiany i właściwie pewne próby są podejmowane. Zmiany zasad
specjalizacji lekarskich, skrócenie o
rok długości studiów, modyfikacje ustawy o Państwowym Egzaminie Lekarskim,
przymiarki do szkolenia ratowników rodem z USA – różne pomysły, różne cel,
różne wreszcie wykonanie.
Działania rządu i
organizacji publicznych to jednak w dużej części odpowiedź na zaistniałą sytuacje, a nie prewencja w
czystej formie. Narzekanie na długie kolejki, a przy tym błyskawiczne tempo
wizyt, na brak profesjonalizmu działania służb ratowniczych, na brak kultury
wśród lekarzy, an drogie leki, słyszymy wszędzie, a media wiedzą, że należy tą kurę
znoszącą złote jajka dokarmiać plotkami i wyciągnietymi z kontekstu
wypowiedziami. Społeczeństwo zaczyna zmieniać podejście do lekarzy, do Służby
Zdrowia ogólnie mówiąc. Niegdyś lekarz w swej pozycji był niczym ojciec.
Pacjent-dziecko przychodził do niego by wysłuchać co ma do powiedzenia, przyjąć
opieprz i zastosować się do zakazu. Dziś jak dzieci, pacjenci się bardzo
rozbestwili. Gwoździem do trumny starego systemu jest ogólnoświatowe lokowanie
służby zdrowia w segmencie usług. Idąc dalej drogą, której jesteśmy, doczekam
się czasów, kiedy facetowi, który przychodzi do mnie z dusznościami i
zwiększoną męczliwością, nie będę mógł powiedzieć chłopie dusisz się bo masz 70
kilo nadwagi. Będę zmuszony przyznać, że pewnie ma takie geny, że to nie jego
wina i przepisać refundowane wziewy. Dlaczego zmuszony? Bo pewnie wynagrodzenie
będzie wtedy otrzymywał lekarz, który pomógł i został wyznaczony przez
klienta-pacjenta. Dodatkowo jeśli ustawa o wolnym zawodzie obejmie też lekarzy,
to ja nie chcę, żyć na tej planecie… To wszystko zaczyna się już teraz. Doktor
Google ma wszystkie diagnozy w bazie danych. Zobaczcie sami, że już chodzicie
do lekarza chorobą, którą sobie rozpoznaliście, a lekarz ma tylko to
potwierdzić. Wodę z mózgu robię też laboratoria oferujące różne badania
genetyczne. Dobrym przykładem jest tu wspomniana otyłość. Jeśli dziecko ma
genotyp predysponujący do nadwagi, to znaczy to, że ma usiąść na kanapie i żreć
chipsy, bo i tak będzie grube? Nie, tak wynik badania ma jeszcze bardziej
zmobilizować do ruchu, do przestrzegania diety.
Mało jest chorób,
które jesteśmy w stanie wyleczyć w 100%. Przerażającą większość zaleczamy,
łagodzimy skutki, hamujemy postęp. Wiele tu zależy od chorego, który musi
przestrzegać zaleceń. My jednak nie chcemy być leczeni lecz wyleczeni,
najlepiej jedną kolorową pigułką. Tego żądamy od lekarzy, a nie by nam zalecił
pół godziny biegania dziennie lub rzucenie palenia. Po to się przecież uczył za
moje podatki, żeby wiedział co mi przepisać. Po to też wykształciliśmy prawników,
żeby teraz pilnowali konowałów by ci, nie robili przekrętów i nie mylili się w
diagnozach. Tak, od tego jest prokuratura i sądy, ale nie jest normą by lekarz
spędzał więcej czasu na tłumaczeniu się przed adwokatem niż na sali
operacyjnej. Zapanowała swoista moda na pozywanie za wszystko lekarzy. Nie chcę
tu bronić kolegów po fachu, bo sam bym paru skazał na kamieniołomy, ale jeśli
sytuacja zmusza nas do uczenia się jak należy bronić się przed stworzeniem
okazji dla pozwu, a nie tego jak należy odpowiednio prowadzić terapie, to nie
jest to napawająca optymizmem sytuacja. Przez całą nagonkę w którą włączają się
mocno media, pacjenci nie dopuszczają myśli, że operacja mogła się po prostu
nie udać, że ujawnić się okoliczności nie znane wcześniej lub zatajone przez
chorego. Nie rozumieją, że powikłania są wpisane codzienność zabiegów, że to
nie jest błąd chirurga, a natura danego ciała, że ma tendencję do tworzenia zrostów.
Ciężko przy tym wytłumaczyć, że nie ma możliwości sprawdzenia czy akurat na ten
antybiotyk jest pacjent uczulony inaczej niż przy jego pierwszym podaniu. Wiedza
społeczeństwa rośnie, jednak nie w tym kierunku co trzeba. Powinniśmy patrzeć w
tym względzie na północ. Posłużę się gównianym przykładem. W Skandynawii jest
wiele toalet z sedesami z „półką” po to by potomek wikingów mógł obejrzeć swoje
arcydzieło wykonane jelitami. Jeśli zdarza się niepokojąco, nieprawidłowo
wyglądający stolec Norweg zgłasza się do swojego lekarz i informuje o tym.
Informuje, a nie przybiega z krzykiem: Panie doktorze mam raka! Ratuj pan!
Odetnijmy się zacofańczego stereotypu baby przychodzącej do lekarza i mówiącej,
że wnuczka Paciaciakowej mówiła, że jej szwagrowa miała chłopaka, którego
siostra cioteczna widziała u koleżanki takiego pieprzyka i ja na pewno mam
takiego czernioka.
Nie piszę tego
przez wzgląd, że moja doktorska pozycja upadnie ta nisko, że nie będzie mi
wypadało mówić przechodniom dzień dobry. Idąc zarysowanym przeze mnie torem
wjedziemy w pułapkę, w której nie będzie żadnej
profilaktyki, wszystko da się wytłumaczyć badaniem genetycznym, a
pacjent zrówna się z klientem w markecie i będzie szukał wizyty w gabinecie w
promocji. Zaleje nas w tedy fala już trudnych to powstrzymania chorób
cywilizacyjnych, wydawać będziemy krocie na leczenie, którego pacjent chce, a
nie którego pacjent potrzebuje. Stąd moje chęć wrócenia medycynie choć małej
części ducha ubiegłych lat.
PS. W mojej wizji skończą się też koniaczki i bombonierki w
podziękowaniach, a to wielu ucieszy:D
Polecam skecz Abelarda, jest część nawiązująca do moich rozmyślań:
Polecam skecz Abelarda, jest część nawiązująca do moich rozmyślań:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz